|
Katarzyna
Gruca
GRUPA
TEATRALNA PSYCHE. CZYM WEDŁUG MNIE JEST.
Jestem
w grupie bardzo krótko, przynajmniej tak mi się
wydaje, ponieważ ciągle wiele rzeczy mnie zaskakuje,
wiele rzeczy jest dla mnie nowych, ciągle czegoś się
dowiaduję. Wydaje mi się, że te kilka miesięcy, które
spędziłam w grupie to tylko niewielki ułamek jej życia,
a grupa właśnie jest takim żyjącym i rozwijającym
się tworem, systemem, który trudno poznać, jak każdy
system. Bo przecież jest czymś dużo, dużo więcej niż
sumą swych części, relacjami pomiędzy tymi częściami,
wszystkimi małymi i dużymi procesami, które się w
niej toczą.
Nie
wiem czym grupa tak dokładnie jest, ale mogę próbować
uchwycić jakiś ułamek zmian, które wywołuje, jakiś
ułamek celów, które przed nią stoją.
I
– choć to pewnie ryzykowna teza – wydaje mi
się, że jedną z najmniejszych cząstek jest sam
teatr, jakieś widowisko, efekt. Może to moje wrażenie
wynika z tego, że nie widziałam na żywo żadnego
spektaklu, nie byłam z grupą tuż przed, w trakcie czy
tuż po przedstawieniu. Na razie wydaje mi się, że głównym
celem jest proces.
Podstawowym
celem grupy wydaje mi się bardzo szeroko pojęta
rehabilitacja. Składa się na nią wsparcie,
towarzyszenie, bycie razem. Ale czasami myślę, że zajęcia
są bardzo głęboką psychoterapią, która owocuje
wewnętrznym rozwojem.
Piszę
wszystko na podstawie obserwacji pracy nad Snem
Nocy Letniej. Uwielbiam ten tekst, widziałam dwie
świetne inscenizacje i kilka gorszych. Czytam Sen
poprzez interpretację Kota. Uważa on ten tekst za
najbardziej erotyczną ale i zarazem najbrutalniejszą
sztukę Szekspira. A to problemy z którymi szczególnie
trudno zmierzyć się osobom po kryzysach psychicznych.
Jest to dla mnie sztuka o porzuceniu i odrzuceniu (których
przeżycie szczególnie kumuluje się w postaci Heleny)
– wydaje się że przepracowywanie tych problemów
i rodzących się z nich emocji, w bezpiecznej
przestrzeni grupy, pomaga radzić sobie z ich przeżywaniem
w życiu codziennym.
Na
początku było mi trudno. Nie znam punktu wyjścia
pracy, widziałam maleńki wycinek procesu, trudno było
mi zaobserwować zmianę, wszystko wydawało mi się
strasznie żmudne. Ale za to zobaczenie zmiany zrobiło
na mnie duże wrażenie. Nie wyobrażam sobie ile godzin
potrzebowałby terapeuta, by pomóc Oldze odnaleźć
takie emocje, jakich potrzebowała do roli Puka. Pamiętam,
jak żmudna to była praca nad tą postacią. Na początku
myślałam nawet, że to zadanie beznadziejne. Widziałam
jak jest jej trudno i zastanawiałam się, czy takie
„męczenie” ma sens. A potem ona odnajdywała
złość, złośliwość, możliwość głośnego mówienia,
swobodę ruchów. No i stawała się fantastyczna.
Aktorzy
muszą zmierzyć się z przeróżnymi, trudnymi
emocjami. Zarówno tymi, które trzeba odegrać, i tymi,
które pojawiają się w trakcie grania i próbowania.
Często ten proces „mierzenia” się jest
bardzo trudny, ale odbywa się w bezpiecznej atmosferze.
Bezpiecznej, co nie znaczy pobłażającej. Najlepszym
przykładem jest dla mnie Robert, który tak bardzo boi
się ośmieszenia. I przy wsparciu grupy robi kolejne
kroki, aby zyskiwać dystans do siebie. Musi mierzyć się
też ze sferą seksualną i co najtrudniejsze ze
wszystkimi swoimi homoseksualnymi lękami. Tutaj grupa
pełni także rolę modela – kiedy Robert przecież
w końcu się przełamuje, kiedy widzi inne osoby radzące
sobie z jego zadaniem.
Myślę,
że zajęcia spełniają też często funkcję
katharsis. Wrzeszczymy, biegamy, skaczemy – wyładowujemy
gromadzące się w tygodniu napięcie. A świetną szkołą
takiego oczyszczania jest „rytualne”
krzyczenie przez okno.
Grupa
niezaprzeczalnie jest także miejscem rehabilitacji społecznej.
I to szeroko pojętej i odbywającej się na wielu płaszczyznach.
Jest grupą towarzyską, często pewnie pierwszą grupą
towarzyską pacjenta. Trzeba nauczyć się reguł w niej
panujących a potem ich przestrzegać. To takie
bezpieczne miejsce na uczenie się bycia w przestrzeni
międzyludzkiej. Bezpieczne, choć nie zawsze łatwe.
Poniedziałkowe spotkania to dobra odskocznia do spotkań
indywidualnych. Nie sposób nie zauważyć ważnej roli,
jaką pełni Damian i organizowane przez niego wyjścia
do teatru. Pomijając wymiar kulturalny, poznawczy, to
wyjścia te są namacalnym dowodem na poszerzające się
kompetencje społeczne. Częścią rehabilitacji społecznej
jest także bycie z terapeutami. Z jednej strony pełnią
oni rolę modeli, ale ważny jest aspekt posiadania
podobnych czy nawet mniejszych (w kategorii „dużo
mniejszych” udaje mi się chlubnie przodować)
kompetencji. Pomaga to zacierać różnicę pomiędzy światem
„chorych” i „zdrowych”, może
poprawiać samoocenę.
Poniekąd
z płaszczyzną społeczną związane jest nadawanie
przez grupę struktur. Znaczenie zasady obowiązkowej
obecności na próbach jest ogromne. Jest zewnętrznym
czynnikiem motywacyjnym, który jest niezbędny w
obliczu objawów negatywnych.
Cotygodniowe
spotkania pozwalają też na lepszą kontrolę choroby
niż rzadsze spotkania z terapeutą indywidualnym.
Terapeuci, ale też grupa, stanowią wsparcie przy
pojawiających się kryzysach.
Praca
nad tekstem pozwala też na rozwój poznawczy. Pacjenci,
którym dokuczają często objawy negatywne,
spotykają się z silnym bodźcem do rozwoju
intelektualnego. Występują tu pewnie duże różnice
indywidualne, ale próby analizy tekstu mają niewątpliwie
znaczenie stymulujące.
Nie
można też zapomnieć, że celem jest jednak występ.
Oprócz tego, że zmusza od do przełamania wielu barier
(występ publiczny jako wyzwanie nie tylko dla osób
chorujących, ale też zdrowych), dla osób niosących
stygmę choroby psychicznej to moment, kiedy zmuszone się
przestać ukrywać to, że mają za sobą kryzys
psychiczny. Wydaje mi się, że taki coming out może być
przełomem na drodze mierzenia się lękiem, na drodze
mierzenia się z myślą, że choroba jest czymś
wstydliwym.
No
i jest jeszcze grupa świetną zabawą. A czynnik
ludyczny jest też przecież czynnikiem leczącym.
|
|